Piątek, 29 listopada 2019
Kategoria Argentyna, Cyklotramp
Argentyna (9/19)
2019-11-29 Dzień 9: San Antonio de los Cobres – La Poma
San Antonio de los Cobres - Abra del Acay 4972m npm - La Poma (RN40)
W San Antonio ludzie mają zdecydowanie ciemniejszą karnację i typowo indiańskie rysy twarzy (nic dziwnego, to przecież prawie Andy i teren byłego Państwa Inków), a że to Andy poczujemy dziś szczególnie, gdyż wspinać się będziemy w najwyższy punkt naszej trasy, przełęcz Abra de Acay.
Dziś jedziemy inaczej niż planowaliśmy wczoraj. Nie startujemy z hotelu, tylko 11 osób jedzie autami do miejsca, z którego na szczyt jest 20 km. Stąd zaczyna podjazd 8 osób. Ja i jeszcze dwie osoby jedziemy samochodem kawałek dalej - startujemy 14 km przed szczytem. Kolejne 2 osoby, które zostały w hotelu zostają później podwiezione jeszcze bliżej szczytu.
14 km przed szczytem na wysokości ok. 4350m podjazd wydaje się stromy, a niski poziom tlenu powoduje, że jazda jest trudna. Po ok. 1,5 km jednak udaje się złapać rytm i podjazd staje się nawet przyjemny. Na szczycie wieje, ale można się schować za ścianką z kamieni.
Przed nami prawie 50km zjazdu, co wcale nie oznacza, że będzie łatwo, bo trzeba pamiętać, że cały czas jedziemy szutrową drogą. Widoki zapierają dech w piersiach. Skały mienią się różnymi kolorami: różne odcienie fioletów, brązów, zieleni... Krajobraz jest księżycowy, pustynny, słoneczny i jednocześnie ponury, ale najbardziej podoba nam się właśnie ten element zaskoczenia: jakim cudem na tak małym obszarze mogły powstać tak odmienne i tak magicznie piękne krajobrazy?
Im niżej tym bardziej zaczyna robić się zielono.Znowu pojawia się trawa i kaktusy. Drogę kilka razy przecinają strumienie, w których chcąc, nie chcąc można zmoczyć buty.
Wjeżdżając do miasteczka, w którym mamy nocleg oglądamy kilka starych zabudowań i docieramy do "centrum", gdzie jest nasz hotel La Colonial.
Zamawiamy obiad i czekamy na rozlokowanie w pokojach.
San Antonio de los Cobres - Abra del Acay 4972m npm - La Poma (RN40)
W San Antonio ludzie mają zdecydowanie ciemniejszą karnację i typowo indiańskie rysy twarzy (nic dziwnego, to przecież prawie Andy i teren byłego Państwa Inków), a że to Andy poczujemy dziś szczególnie, gdyż wspinać się będziemy w najwyższy punkt naszej trasy, przełęcz Abra de Acay.
Dziś jedziemy inaczej niż planowaliśmy wczoraj. Nie startujemy z hotelu, tylko 11 osób jedzie autami do miejsca, z którego na szczyt jest 20 km. Stąd zaczyna podjazd 8 osób. Ja i jeszcze dwie osoby jedziemy samochodem kawałek dalej - startujemy 14 km przed szczytem. Kolejne 2 osoby, które zostały w hotelu zostają później podwiezione jeszcze bliżej szczytu.
14 km przed szczytem na wysokości ok. 4350m podjazd wydaje się stromy, a niski poziom tlenu powoduje, że jazda jest trudna. Po ok. 1,5 km jednak udaje się złapać rytm i podjazd staje się nawet przyjemny. Na szczycie wieje, ale można się schować za ścianką z kamieni.
Przed nami prawie 50km zjazdu, co wcale nie oznacza, że będzie łatwo, bo trzeba pamiętać, że cały czas jedziemy szutrową drogą. Widoki zapierają dech w piersiach. Skały mienią się różnymi kolorami: różne odcienie fioletów, brązów, zieleni... Krajobraz jest księżycowy, pustynny, słoneczny i jednocześnie ponury, ale najbardziej podoba nam się właśnie ten element zaskoczenia: jakim cudem na tak małym obszarze mogły powstać tak odmienne i tak magicznie piękne krajobrazy?
Im niżej tym bardziej zaczyna robić się zielono.Znowu pojawia się trawa i kaktusy. Drogę kilka razy przecinają strumienie, w których chcąc, nie chcąc można zmoczyć buty.
Wjeżdżając do miasteczka, w którym mamy nocleg oglądamy kilka starych zabudowań i docieramy do "centrum", gdzie jest nasz hotel La Colonial.
Zamawiamy obiad i czekamy na rozlokowanie w pokojach.
- DST 62.54km
- Czas 08:33
- VAVG 7.31km/h
- Podjazdy 601m
- Sprzęt inny
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!